Karton mnie krzywdzi

Kiedyś natknąłem się na opis ludzi uzależnionych od Tetrisa (czy uzależnieniem rozumianym klinicznie czy potocznie – tego nie wiem), którzy podczas przemieszczania się jako pasażer (pociągiem bądź samolotem, kiedy człowiek ma czas patrzeć za okno) widzieli spadające klocki wypełniające dziury między budynkami, wzniesieniami etc. Nie było to jakieś bardzo utrudniające życie, ale pokazywało, że mózg lubi sobie strzelić jakiś odjazd i się go trzymać. Gry planszowe z jednej strony mniej atakują zmysły niż gry wideo (a przynajmniej zmysły ludzi z padaczką), ale też potrafią jeden czy dwa obwody przepalić.

Spróbujmy przyjrzeć się sposobom krzywdzenia nas przez kartonową rozrywkę.

Sprawdź co jest po drugiej stronie
Wilki i Owce – prawdopodobnie każdy o tej grze słyszał, a jeśli nie to w skrócie jest to coś a’la Carcassonne, ale z dwustronnymi kaflami. Początkowo nieśmiałe sprawdzanie każdej strony kafla szybko staje się odruchem wręcz bezwarunkowym. Mamy już ułożony plan, ale ten przymus sprawdzenia.. Obracamy kafel, sprawdzamy, układamy nowy plan. Ale co było z drugiej strony? Czynność powtarzamy, po godzinie dostrzegamy, że zostaliśmy przy stole sami.
Gorzej gdy ten nawyk przeniesie się do realnego życia. Podkładka pod kubek? Na pewno ma coś z drugiej strony. Bombonierka? Przecież opis czekoladek. Puszka tuńczyka? Na dole jest data przydatności. Tuńczyk wypadnięty na podłogę mówi nam, że pomimo dobrej (sprawdzonej!) daty raczej nie nadaje się on do jedzenia. Z naleśnikami już różnie, zależy czy posmarowaliśmy już jedną stronę Nutellą i czy mamy wprawę w czyszczeniem Nutelli z dywanu.

To ma być szczegółowa opowieść?
Czarne historie polegają na dochodzeniu do prawdziwej wersji wydarzeń poprzez zadawanie pytań zamkniętych. Po kilku kartach już doskonale wiemy, że przeważnie chodzi o czyjś zgon, pytania staja się więc dość oczywiste: Czy na ciele są widoczne obrażenia? Czy to rany kłute? Cięte? Szarpane? Od żrącej substancji chemicznej? Jakoś tak to leci. Po urlopie z CH (nie, w środku skrótu nie ma 2H5O) mamy dwie możliwości – albo nasi znajomi mają dzieci, albo nie. Jeśli mają to są przyzwyczajeni do tylu pytań przerywających opowiadaną historię (no, może nieco mniej zamkniętych). Swoją drogą – jakże kreatywne są dzieci w nawiązywaniu kontaktów. Szkoła to później zabija i w nastoletniości trzeba komuś zapłacić, żeby nauczył nas znowu zadawać pytania otwarte, podtrzymujące rozmowę i zainteresowanie… Natomiast ci bezdzietni już niedługo sami z siebie ograniczą kontakt z nami. Albo zaczną zabijać, żeby móc z nami interesująco rozmawiać, zależy jak bardzo nas lubią.

Co wziąć na spotkanie planszówkowe?
Bang! jest specyficzną grą. Przeważnie na spotkanie planszówkowe warto wziąć planszówki, jakieś piwo/lemoniadę, jeśli idziemy do kogoś to i przekąski. Bang jednak sprawia, że najbardziej niezbędnym towarem staje się książka. Siadamy do gry, jesteśmy na prawo od szeryfa. Mamy szczęście, zabił nas dopiero gracz na prawo od nas, prawie całą rundę braliśmy udział w rozgrywce obserwując kogo posłać do piachu. No ale trudno, stało się – mamy z godzinkę wolnego czasu. Mogliśmy zabrać książkę. Po 2-3 takich partiach obok Banga mamy na regale/w torbie np. „Europę” Normana Daviesa. Nawet jeśli po roku współgraczom Bang się znudzi, to nawyk targania cegły już raczej z nami zostanie – nie tylko na spotkania planszówkowe. Jeżeli nosimy plecak na oba ramiona to pół biedy, ale w każdym innym przypadku noszona cegła będzie nas stopniowo przekrzywiać w bok. Wszystko to sprawi, że w ogóle nie będziemy mieli z kim grać w planszówki, bo w końcu ktoś wyciągnie grę z zasłonkami albo kartami. Ponieważ ciągle wyglądamy jakbyśmy usiłowali zajrzeć komuś za parawanik/w karty, otrzymujemy etykietę oszusta, a z oszustem przecież nikt nie zagra.

Kup! Kup! Wszystkich!
Każdy, kto grał w Blood Feud in New York wyrobił sobie nawyk kupowania wszystkich dostępnych thugów (mięso armatnie z nożami). Są tani, jest ich niezbyt dużo (chociaż na planszy wielkości lokalnego lotniska się nie mieszczą). Kolejne i kolejne partie przenoszą ten nawyk do podświadomości. Widzimy w supermarkecie konserwę (ma tyle wspólnego z mięsem co to armatnie, więc skojarzenie przechodzi) i co robimy? Ładujemy cały koszyk. Bo jest, bo jak nie my, to inni wykupią te konserwy i nas nimi pokonają. Jak pokonają? Nie wiadomo. Ale w BF też nie wiadomo jak ci z nożami wygrywają strzelaniny, życie jest podstępne. Lepiej być przezornym niż zanożowanym. Albo inny nawyk – w grze musimy mieć odpowiednio rozstawionych członków rodziny żeby powiększać dochód – takie ustawianie rodziny w atrakcyjne wizualnie i przychodowo romboidy. Próbowaliście zrobić sobie kiedyś foto di gruppo z grającymi w BFiNY? No właśnie… Plus jest taki, że wystarczy dodać sznurek i mamy pentagram, ale to plus tylko dla tych, którzy lubią przyzywać demony na spotkaniach rodzinnych (nie dotyczy cioć i babć, bo przyzwanie demonów przeszłości nie wymaga symobli okultystycznych).

Morza szum, klepsydr szum…
5 sekund to gra, w której musimy odpowiadać na pytania w akompaniamencie klepsydry, która najpierw ryczy jak kaczor (albo wabik na kaczki, w każdym razie nie idźcie z tą grą do lasu w trakcie sezonu na taką faunę), a później przypomina nam jak bezpiecznie czuliśmy się w brzuchu mamy kiedy odkurzała – grupa malutkich metalowych kulek brzmi dokładnie jak dźwięk zużytego łożyska wysłużonego odkurzacza Predom przefiltrowany powłokami brzusznymi. Po pewnym czasie, który pozwolę sobie roboczo nazwać Okresem Pawłowa, szum ten wywołuje gwałtowną reakcję udzielania odpowiedzi – co jest dobre, bo zaczynamy wygrywać (przy okazji pewnie odkrywamy, że „piwo, wino, wódka” jest uniwersalnym kluczem, który perfekcyjnie otwiera umysły autorów pytań i pozwala nam wygrać w cuglach). Ale jest też złe – bo idąc później na egzamin ustny nic nie potrafimy wydusić bez znajomych odgłosów. Szum jeszcze obleci, często bowiem albo w gabinecie jest klimatyzator, albo profesor jest wiekowy i da się usłyszeć szum krwi przeciskającej się przez złogi w aorcie. Ale ryk rannego kaczora spadającego po postrzale? Jedyna nadzieja, że studiujemy łowiectwo albo kaczoroznawstwo (był okres, kiedy politologia też się łapała, ale teraz to po prostu niesmaczne).

Czy muszę dodawać, że coraz trudniej idzie mi udzielanie wywiadów na temat zalet planszówek w życiu codziennym?