Koledze oczko poleciało, czyli krótkie o 3 grach rozprawki i narzędziach, którymi je wybrano
Zdrowy rozsądek odpowiada, że rzuty okiem w życiu można wykonać dwa (stan medycyny na 17.11.2014r.), stąd trzeba uważnie dobierać tytuły do takiej operacji. Można się też wycwanić i rzucać okiem na więcej niż jedną grę naraz. Zrzynając pomysł od Yosha czynię tak i ja, bowiem ostatnie spotkanie pozwoliło mi w końcu odświeżyć kilka tytułów (za co zapłaciłem niegraniem zaplanowanej sesji eRPeGje). Ponieważ dotarłem do takiego momentu w życiu, że gry zajmują mi więcej niż jeden pokój, to regałowa funkcja dynamicznej galerii nieco straciła na powabie – stąd konieczność znalezienia narzędzi do wyboru gry – o tym też dwa słowa się pojawią.
Wieczorek zaczął się i skończył sześcioosobowo – stąd przegląd takich właśnie tytułów. Ponieważ to taki mój drugi rzut okiem, a do tego to jedyne pozostałe ucierpiało od kociego żwirku, to miałem pewne trudności z wyborem gier w oparciu o sam wygląd z wnętrza kwiatosza. Szybki przegląd internetów ujawnił dwa narzędzia, którymi się posługiwałem.
1. Pierwsze narzędzie to dostosowana do urządzeń mobilnych mieszczących się w kieszeni stronka http://louspot.com/mbgg/ – jest to pozbawiona obrazków typu okładki mobilna wersja niby-bgg, która po pierwsze importuje sobie Waszą kolekcję, a po drugie pozwala filtrować gry na podstawie liczby graczy, naszej oceny, średniej oceny BGG, czasu trwania partii oraz tego, czy mamy przy danej grze zaznaczone „want to play”. Rzecz przydatna kiedy faktycznie mamy na tyle dużo gier, że nie mieszczą się wszystkie w pamięci operacyjnej nikogo z obecnych (albo gdy mamy je tak gęsto upchane, że część pudełek jest schowana za innymi).
2. Narzędzie numer [spójrz w lewo] to program What to Play Deluxe – oprócz niego trzeba mieć na pc zainstalowane środowisko Air od Adobe. Jest to bardziej rozbudowana wersja – między innymi o okładki, co mnie osobiście irytuje, bo ani to potrzebne (co ja, po nazwie bez zdjęcia gry nie znajdę?), ani nie przyspiesza przeglądania (zaryzykuję tezę, że wręcz przeciwnie). Ma natomiast tę świetną cechę, że nie tylko podaje gry, które działają na X osób, ale można ustawić filtr wyświetlający np. tylko gry, dla których przynajmniej 40% użytkowników wskazało daną liczbę osób jako „best” lub „recommended”. Oczywiście dodatkowe obostrzenia typu oceny, czas gry, ciężar etc też są dostępne. Możemy sobie wybrać najlepszą grę na dzikim zachodzie polecaną dla 6 osób do zagrania w godzinkę i dostaniemy wynik, o którym za chwilę. Albo dowolną grę z wyłączeniem tematyki kolejowej.
Swoją drogą to narzędzie z pełną bazą BGG czyni 90% pytań „co kupić” rozstrzygniętymi dla nowych użytkowników forum g-p.
A propos kategorii wspomnianej wyżej – najsamprzód na stole zagościł Colt Express, ale o nim już wszystko wiecie. Pojawiły mi się w głowie takie uwagi, że faktycznie niektóre elementy trzeba przykleić. Okazuje się, że tory polane piwem są śliskie jak obietnice przedwyborcze, a elementy wykolejonego pociągu (lecącącego łukiem, taka hopka na torowisku) gubią się jak Gołota w Częstochowie. Zwłaszcza kształtki T – do końca nie wiadomo po co są, ale przecież za nie zapłaciliśmy. Druga rzecz to taka, że wydawca zmieścił na wyprasce kaktusy i skały dekoracyjne, natomiast zgubienie jednego żetonu skarbu uniemożliwia grę w pełnym składzie (jaka piękna dwuznaczność 😉 ). Jeśli ktoś by to po polsku wydawał to poddaję temat pod rozwagę.
Pozostając w klimatach „zabierał bogatym, wymieniał na PeZety” zasiedliśmy do gry Libertalia. Ekipa typu „piraci, ale przed erą komputerów i kaset” wyrusza na trzy wyprawy łupieżcze zbierając złoto, srebro, łomot oraz przeklęte artefakty. Praktycznie cała gra opiera się na kartach – każdy z graczy na początku otrzymuje taki sam zestaw 9 karty wylosowanych z 30 (losowania dokonuje jeden gracz, reszta wybiera te same karty). Jedna wyprawa to 6 dni, każdego dnia każdy gracz zagrywa jedną kartę zakrytą i odkrywa je się na 3-4 (albo na toast rumem, a że grał z nami kolega z wydziału elektrycznego, to było to mało pirackie „uziemienie – faza”). Każda karta ma swoje działanie odpalane w różnych fazach gry, każda zbierze dla nas jeden z dostępnych skarbów. Po sześciu dniach oddajemy skarby, zaznaczamy na torze PZ ile kasy zdobyliśmy, oraz otrzymujemy 6 nowych postaci.
Co jest wspaniałe w tej grze to to, że każdy zaczyna z taką samą ręką, ale później sytuacja się zmienia na skutek używania kart. Trzeba główkować co zrobić samemu, ale i co zrobią inni, część postaci jest bowiem nacechowana negatywną interakcją w stopniu, który bym roboczo nazwał „bracia Kliczko, którym ktoś zajechał drogę”. Oprócz tego część skarbów to szable, którymi wyrzynamy załogę przeciwnika (wciąż subtelniej niż Kliczkowie), mapy, których musimy mieć konkretny zestaw, czy wreszcie oficerowie z automatu zabijający załoganta, który próbował z nimi paktować.
Najwspanialszymi cechami Libertalii są grafiki (zaprawdę urody są cudnej, a do tego robią klimat nie gorszy niż podpisy na kartach), oraz fakt, że na 6 osób trwa niewiele dłużej niż na 3 – karty bowiem zagrywamy jednocześnie. Wadą zdecydowaną jest to, że podczas pierwszej partii gramy po omacku i nie widzimy wspaniałości interakcji, która jawi się na początku subtelną. Ponieważ w partii wykorzystujemy 21 kart z 30, a każda kombinacja daje nowe możliwości, to z poziomem regrywalności ma styczność jedynie załogant z bocianiego gniazda.
Zaprawdę powiadam – Libertalię warto obadać 🙂
Kolejną wyciągniętą grą było Gauntlet of Fools, na co namówili nas chłopaki z Melanżownia TV. Cała rzecz zasadza się na tym, że w grze mamy bohaterów, którzy zasadzili się na skarby pilnowane przez potwory, które zasadziły się na bohaterów (którzy(…) itd, itp). Gra dzieli się na dwie zasadnicze fazy – wybór bohaterów i zejście do podziemi (a w nich zejście tak po prostu). Pierwsza faza to cały pomysł na tę grę – ponieważ część bohaterów jest w oczywisty sposób przegięta, to dokłada im się słabości w formie przechwałek. Erpegowcy z zacięciem humorystycznym już wiedzą o co chodzi :
- „A ja wykoszę podziemia rycerzem”.
- „Tak? A ja wykoszę rycerzem na kacu”.
- „A ja na kacu i z jedną ręką w… za plecami”.
Tak to sobie leci – każda przechwałka to kara dla poszukiwacza łomotu – czy to minus do walki, czy do obrony, czy do znajdowanych skarbów (bo oni to „i z zawiązanymi oczami przeżyją”), ostateczny cel to ustalenie takich minusów, żeby nasz bohater był jedynie ciut lepszy od pozostałych.
Drugą fazą jest wejście do podziemi – tutaj ciągniemy kartę przeciwności lochu, rzucamy kośćmi, używamy dopałek.
Gra z zapowiedzi brzmi rewelacyjnie, wszyscy na partię byli nakręceni jak Arya i Ogar na wycudzołożenie króla. Pierwsza część – faktycznie sporo śmiechu, przechwałki klimatyczne, można się wczuć. Później nastąpiło zejście do podziemi. Niestety okazało się, że za bohaterami podążyła radość z partii – mechaniczne rzucanie kostkami, używanie żetonów zamiast mózgu. Ta część jest tak słaba i nieinteresująca, że nawet w instrukcji jest zapis, żeby rozgrywać ją symultanicznie, bo i tak nikogo nie interesuje jak idzie innym. Bardzo fajnym pomysłem jest to, że każdy walczy z takimi samymi przeszkodami, nie ma więc argumentu „karta mi nie podeszła” – ale to w zasadzie koniec.
Gauntlet of Fools ma świetny pomysł na grę, świetny początek, ale, jak mawiają komentatorzy naszego Sportu Narodowego (oraz amerykańscy dziennikarze sensacyjni) – egzekucja zawiodła. Druga część się dłuży – nawet pomimo tego, że sporo kart wywołuje uśmiech zestawieniem cech potwora z jego gatunkiem. Będąc wydawcą kazałbym Donaldowi „X to liczba dodatków do Dominiona, do podstawienia dopiero na nagrobku” Vaccarino wyrzucić całą drugą część i zrobić ją on nowa. Niestety – nie polecam.
Wystarczy staroci, czas wracać do ogrywania nowości z Essen – czyli nieodmiennie zapraszam regularnie we czwartki (i nie tylko 😉 ) do słuchania Gradania 🙂