Śmierć rolnika, suche pole, to agrarne są niedole – czyli recenzja Santiago

Starszaki też zasługują na odrobinę uczucia – jak mawiają dwudziestolatki poślubiające blisko stuletnich milionerów. Z podobnego założenia zapewne wyszło wydawnictwo Trefl. Zgodnie też z amerykańskimi standardami doszło do wniosku, że naturalna uroda owszem, w porządku, ale raczej w domu, a tu trzeba wyjść do ludzi. Skalpel i botoks został oddany w ręce Tomasza Larka. Od razu na wstępie powiem, że żony takiemu liftingowi bym nie poddał, bo z osiołka i mężczyzny zrobiło się trzech rolników, którzy w sumie mają tyle zębów co ten z pierwotnej wersji okładki.

 

Żywoty oprawcy

Wydawanie Santiago w pierwotnej wersji z oprawą sprzed 12 lat byłoby zabiegiem stylistycznie ryzykownym. Trefl postanowił nieco urodzinnić klimat i nadać charakterowi gry pozór wesołości – tymczasem na oryginalnej okładce samotny rolnik symbolizował już końcowy etap gry, podczas którego inni leżeli poniżej kadru z podciętymi gardłami. Do mnie nowe grafiki przemawiają, gdzieniegdzie pojawiają się zarzuty, że nie pasują do charakteru rozgrywki. To ja może już na wstępie powiem, że charakter gry licytacyno-negocjacyjnej zależy od graczy, więc jak kupi to wesoła rodzinka bez skłonności sadystycznych to może być sielsko i przyjemnie.

Stara vs nowa okładka:

W pudełku znajdziemy żetony upraw, planszę pod uprawy oraz drewno – znaczniki kanałów, źródła wody oraz rolników. Wszystko ładne i praktyczne – jedynie kanały budzą moje obawy. Wyglądają bardzo kusząco dla ludzi nawykłych do wyzwań „nie złamiesz patyczka między palcami wskazującym, środkowym i serdecznym”. Oprócz tego otrzymujemy papierowe pieniądze, które działają dokładnie tak samo jak w każdej innej grze – czyli niesamowicie słabo. Wymieniłbym na pokerowe sztony w chwileczkę, gdybym je był zabrał ze sobą na emigrację. Cóż, przynajmniej łatwo ukryć ich ilość jeśli zdecydujemy się na wariant zasad z tajnymi pieniędzmi.

 

Zasadzimy, zasadzimy

Zasadniczo chodzi w tej grze o zbieranie pieniędzy i punktów zwycięstwa. Bardzo lubię czynienie z waluty gry także miarę zwycięstwa – ale tylko jeżeli jest to zrobione z głową. Tutaj na szczęście jest. W każdej rundzie licytujemy się o kolejność działań. Każdy gracz poda jedną kwotę, deklarowaną ilość pieniędzy zapłacą wszyscy. Dzięki takiemu rodzajowi licytacji trzeba wykazać się zdolnością przeliczenia determinacji innych graczy na upolowienie kawałka pustyni. Później gracz, który dał najmniej, będzie kierownikiem nawadniania – pola bowiem potrzebują wody. Jeżeli jej nie dostaną – rolnicy zaczną umierać, a uprawy schnąć.

Tutaj wtręt klimatowy (od tego jestem przecież). W instrukcji jest napisane, że rolnicy odchodzą. Gdzie odchodzą? Czy jadą do babci na wieś, gdzie spędzają czas z naszym kotkiem i pieskiem z dzieciństwa? Najwyraźniej, bowiem odrzuca się ich do pudełka i już do rozgrywki nie wracają. Także tego.

Ponieważ kierownik budowy uosabia socjalistyczną gospodarkę rozdzielczą, musimy wkupić się w jego łaski aby otrzymać dostęp do wody. Płacimy mu za to pieniędzmi, ale może też wykazać się krnąbrnością i wykopać kanał gdzie uważa – musi wówczas zapłacić do banku o 1 więcej niż najwyższa oferta innych graczy (którzy mogą połączyć siły i dawać w sumie np. 12 escudos).

Na koniec gry liczymy punkty na torze, który niepraktyczność zgrabnie łączy z nieelegancją. Za każdy pieniądz mamy punkt, a oprócz tego mnożymy liczbę naszych nieumarłych rolników przez liczbę pól składających się na obszar uprawny. Jeżeli kontrolujemy palmę, to ona też dla nas te kokosy lub arbuzy uprawia, bo to gra rodzinna.

Cała gra potrwa około godzinki, weźmie w niej udział od 3 do 5 graczy. Trybu na 2 osoby na szczęście nie ma, więc nie musiałem go testować.

Mroczne praktyki

Rozkładając grę na czynniki po kolei – jak to się sprawdza? Zaczynając od skalowalności – na 3 osoby bym tego nie kupował, natomiast od 4 jest już bardzo dobrze. Jest z kim policytować, jest komu krwi napsuć. Czasowo składy wychodzą podobnie.

Gra dba o zdrowy obieg waluty – jeżeli jakiś cwaniak postanowi nic nie płacić podczas licytacji, to wystawia jednego rolnika mniej na kafelek. Kafelki pojawiają się z 1 lub 2 rolnikami, więc kara za skąpstwo jest spora, można bowiem wyłożyć kawałek plantacji, który pomoże tylko przeciwnikom. Bardzo podoba mi się mechanizm sprawiający, że gracz płacący najmniej, prawdopodobnie z powodu biedy, będzie zarabiał jako przekupny kopacz kanałów, a także będzie w następnej kolejce licytował jako ostatni. Jest to potężna broń, decyzja o momencie wykosztowania się na wzięcie kafla jako pierwszym versus przeczekania z nadzieją na lepsze czasy jest naprawdę ciekawa.

Każdy z graczy ma do dyspozycji jedno darmowe nawodnienie do wykorzystania podczas gry. Dzięki temu zmniejsza się zależność od łaski innych graczy – w przypadku złośliwców spokojnie mogliby pozbawić gracza szans na zwycięstwo. Użycie nawodnienia w odpowiednim momencie pozwala albo uratować się z opresji, albo wykonać klasyczny, nagły fortel „praca w nocy nad ustawicznym nawadnianiem”. Na 5 osób pojawi się 5 nowych pól, a nowe nawodnienie podłącza maksymalnie 4 pola – ktoś byłby więc przynajmniej raz nieelegancko potraktowany.

Inną fajną rzeczą jest dochód gwarantowany – na koniec kolejki każdy otrzymuje 3 escudos. Ten prosty zabieg eliminuje kulę śnieżną – można sobie radzić dowolnie dobrze, ale nie zwalnia nas to z walki w każdej kolejnej rundzie.

Plusów, jak widać, jest całkiem sporo. Co mnie w tej grze jednak nieco uwiera? To jest trochę kombinowany zarzut, ale niby dowolny setup tak naprawdę ma ze 4 możliwości: róg, brzeg, środek, coś pomiędzy. Rozstawiane palmy mają znikomy efekt „mój borze, inna gra!” – skoro jest już dowolność początkowego ustawienia to lubię, jak jest sporo możliwości. Niemniej faktem jest, że nawet te 4 możliwości dają różne odczucia. Źródełko w rogu zostało tam ustawione przez jakiegoś sadystę, natomiast na środku tworzy symulację rywalizacji w ramach gospodarki odgórnie sterowanej.

And the winner is

Wznowienie Santiago jest klasyczną sytuacją win-win, o której się słyszy, że występuje w handlu za granicą, podczas gdy w Polsce kompromis jest wtedy, gdy obie strony są po równo niezadowolone. Gra ma bardzo proste zasady, które pozwalają i policzyć i przycwaniakować gadką. Jest emocjonująca (bo rolnicy umierają i banany się od suszy prostują), przez przynajmniej pół gry (albo i dwie trzecie) w zasadzie nie pozwala na zrobienie błędu przekreślającego szanse na zwycięstwo (jak ktoś się uprze to każdą grę zepsuje, ale mam tu na myśli rozsądną grę).

Wspaniałe połączenie prostej, ale świetnie działającej mechaniki z negocjacjami, które dają pole do popisu, ale nie paraliżują rozgrywki. Jednorazowa, wymagająca zastanowienia licytacja oraz rola siekierowego, który w wypadku tej gry dzierży łopatę, dają rozrywkę, przy której doza myślenia przyprawiona jest społeczną interakcją. Trefl wydał Santiago jako grę „Next Step” – i muszę powiedzieć, że jest to wspaniale trafione w odniesieniu do Osadników z Catanu. Tam jest mniej podrzynania gardła i więcej losu. Dla gotowych na grę z większą dozą kontroli, ale dalej z ważnym aspektem negocjacji i interakcji między graczami Santiago będzie bardzo dobrym następnym zakupem.

Kto więc jest wygranym w tej sytuacji? Obecnie przede wszystkim gracze, mają bowiem ponownie dostęp do tej gry. Mam nadzieję, że co najmniej tak samo wygrany będzie Trefl, co da nadzieję na następne wydania nieco starszych, ale dalej krągłych i ze wspaniałym, zielonym overtonem perełek tego najlepszego z hobby.

 

Za przekazanie gry do recenzji dziękuję wydawcy gry – wydawnictwu Trefl – oraz wydawcy serwisu ZnadPlanszy – Tycjanowi – który dokonał doręczenia zagranicznego.