Przygody, Których Się Nie Spodziewasz Grając W Planszówki

Pisałem niedawno o nowo odkrytej pasji grania po sieci w Zamki Burgundii. Wcześniej miałem też wpisy o tym, że najczęściej kupienie gry kończy dla mnie granie w tę grę. Niewrażliwy, jak sądziłem, na taką możliwość w przypadku grania po sieci byłem jednak zanabyłem Burgenfeld.

Kupiłem wczoraj, paczka przyszła dzisiaj – wszystko pięknie. Leży sobie zapakowana paczka, a ja gram na BAJ, walcząc o dwucyfrowy wskaźnik zwycięstw. W procentach. Niezaczynający się od zera. Nieważne, rano gra to sama radość.

Później zdarzyła się przerwa w pracy – trzeba przecież śniadanie zjeść. A co lepszego do obierania grejpfruta niż leżąca obok rozłożona planszówka – czym prędzej więc wziąłem się za rozfoliowywanie. Rozfliowałem, zjadłem (śniadanie, nie grę), wróciłem do kompa i odpalam BAJ. Kurczę, jakoś tak mam poczucie, że przegram wszystkie 28 partii sromotnie. Włącza się pierwsza – nie ma co brać. Jakże to, widziałem pudełko przed chwilą, heksów plemię całe je zamieszkiwało. Czyżby przy cyfryzacji gry zadziało się to samo co przy cyfryzacji ZUSu i ktoś przytulił 90% zawartości pudełka? Sprawdzam turę – no trzecia, coś powinno być. Ale nie ma. Dzwonię do Windziarza – „Stary sprawdź partię, cuda się dzieją.”. Sprawdza, oddzwania – „Gdzie do ligi baranie, sprawdź boardgamearena, tam jest 6. bierze, to gra dla ciebie.” Chichot, odłożenie słuchawki.

Dobra dobra myślę sobie – kupiłem premiuma żeby sprawdzić czy faktycznie był w partii. Był, ale jeszcze za czasów Związku Radzieckiego, ale na stronce nic nie sprawdzał – czyli tradycyjna łże-metoda obniżania morale przed ligą.

Włączam inną rozgrywkę – wszystko gra, pełno kafli, ja nic nie mogę wziąć, ale przynajmniej nie czuję przekrętu. Wracam do rzeczonej partii. Coś mnie tknęło – sprawdzam tożsamości współgraczy. Gra v. Schlieffen. Hmm, może przypadek? Isoroku już mnie zaniepokoił… Sprawdzę trzeciego myślę sobie. Garibaldi. Uff, to przypadek, a nie siła złego na Polaka. Ale co to? Nagle z głośników rozlega się demoniczny śmiech, ksywa Włocha zaczyna migotać – to nie Garibaldi, to Gariboldi! Czwarta tura – jestem pewien, że jeszcze przed chwilą miałem na planszy zamek.
W drugiej turze v. Schlieffen zabrał budynek Watchtower pamiętam jakby to było wczoraj. Ale v.S. nie ma go na planszy – ani wystawionego ani w rezerwie. Kurczę, ale pamiętam że brał. Zadzwonił Trzewik, z Gliwic, i mówi „Stary, to stary numer uwa*trzask*”. „Halo? Halo?” Coś przerwało połączenie.

Nagle na czacie odzywa się v. Schlieffen: „Arbeitest du auf der Post? Warum hast du mir das Funkgerät weggenommen?”* Google translate i już wiem, że nie będzie dobrze. Znikają mi kolejne budynki, patrzę na pustą planszę. Plansza się zmniejsza, mam coraz mniej wolnych pól, coraz mniej budynków. BAJ nie daje możliwości wyjścia z partii…

Acha, nie wiem czy mówiłem – w paczce z Zamkami przyszedł też podręcznik „Kiedy rozum śpi”.

*„Czy pracujesz na poczcie? Czemu zabrałeś mi radiostację?